CODZIENNOŚĆ W WENEZUELI

Caracas, Wenezuela, reżim, Chavez, socjalizm

Do Wenezueli wjechałam sama, nie licząc dwóch kierowców dużego autobusu, którym jechałam z Brazylii. Kierowcy poczuli się w obowiązku, żeby mnie uprzedzić jak to niebezpiecznie jest w tym kraju. Miałam bacznie pilnować swoich rzeczy i nie spuszczać ich z oka, bo inaczej na pewno mnie okradną. Rozejrzałam się dookoła. Pilnować? Ale przed kim? Byliśmy przecież sami… Na granicy, brazylijski celnik był bardzo zdziwiony, że jadę do Wenezueli: „Po co?” – spytał –„Przecież tam nic nie ma do oglądania, poza tym napadną Cię i okradną”. Przyznam się, że lekki wewnętrzny niepokój dotyczący podróży do Wenezueli towarzyszył mi od jakiegoś czasu. Podczas kilkumiesięcznej już podróży po Ameryce Południowej nie spotkałam nikogo kto był w Wenezueli lub rozważał taką opcję. Obiegowa opinia jest jedna: w kraju jest bardzo niebezpiecznie, bandyci szaleją na ulicach, do stolicy kraju Caracas w ogóle nie wolno jechać, gdyż wiążę się to z automatyczną utratą życia.

Ciekawość zwyciężyła i prosto z Brazylii znalazłam się o 2 w nocy w Ciudad Bolivar. Miasto jest świeżo odrestaurowane i jego wesołe, kolorowe uliczki kontrastują z wszechobecną pustką wokół. Miasto wygląda na wymarłe, ulice w centrum są zupełnie opustoszałe. Nieliczni ludzie skupiają się w miejscach, gdzie są sklepy. Życie zamiera całkowicie od godziny 18. Wszystko zamykane jest na cztery spusty i nikt nie wychodzi z domu. Mieszkańcy sami podkręcają atmosferę zagrożenia (w każdym wenezuelskim mieście wyciągając aparat z torby co i rusz słyszałam od przypadkowych przechodniów: „uważaj na aparat!”, „schowaj aparat, bo ci ukradną”, wychodząc z hotelu mówiono mi, że wszędzie jest niebezpiecznie i starano się zniechęcić mnie do wychodzenia na ulicę).

Ja jednak nigdy nie czułam się zagrożona. Oprócz Ciudad Bolivari i miasta Maracaibo niedaleko granicy z Kolumbią, wszystkie odwiedzane przeze mnie miejsca tętniły życiem. Oczywiście napady, które przeważnie są z bronią w ręku się zdarzają. Moi wenezuelscy znajomi mówią, że jest to część rzeczywistości, po prostu trzeba oddać to, co się ma przy sobie, nie patrzeć na napastników i tyle, kilka sekund i jest po wszystkim. Najlepiej nie mieć przy sobie nic, co mogłoby przyciągnąć uwagę, zachować zdrowy rozsądek i nie zapuszczać się w „niedozwolone” rejony. Ja bardziej niż bandytów obawiałam się jednak policji, którą straszyli mnie wszyscy dookoła. Spodziewałam się szczegółowych przeszukiwań w poszukiwaniu dolarów i łapówek (w promieniu 100 km od lądowych przejść granicznych policja i Gwardia Narodowa mają dziesiątki punktów kontrolnych). Nic takiego nie miało miejsca.

Co poza tym? W Wenezueli łatwo potknąć się na ulicy o wszechobecne slogany wychwalające obecny system. Hugo Chavez cały czas uśmiecha się jak żywy z plakatów, socjalistyczne slogany są wszędzie. Zdawać by się mogło, że dobrobyt i porządek zagościły we wszystkich domach, co „spadkobiercy” Chaveza dumnie podkreślają, porównując go do samego Simona Bolivara, przywódcę walk o wyzwolenie Ameryki Południowej spod władzy Hiszpanów. Jednak dopiero w domowym zaciszu lub w dyskretnym miejscu wśród zaufanych osób okazuje się, że nie wszyscy są „chavistami”. Ludzie dają upust swojej frustracji, mówią, że są zdesperowani ciągłym brakiem wody, podstawowej żywności, często nawet światła. Inflacja jest zabójcza. Dolarowy rynek kwitnie – przywożąc dolary i wymieniając je na lokalną walutę można żyć jak pasza (bez „lechuga verde” – czyli zielonej sałaty – nie ma po co wjeżdżać do Wenezueli, gdyż szybko skończy się płacąc za wszystko więcej niż w Norwegii).

Wenezuela ma wiele do zaoferowania (tutejsza przyroda nie ma sobie równych – sawanna, wysokie szczyty Andów, rajskie wyspy i karaibskie plaże, kuchnia jest wyśmienita), ale codzienne życie wymaga wiele wysiłku. Zwłaszcza na prowincji. W sklepach nie ma podstawowych produktów (mleko, mąka, a często i chleb są nie do zdobycia). Nie wiedzieć czemu nigdzie nie można kupić np. wody (chyba, że gdzie niegdzie w 5 litrowych baniakach), dezodorantów, często papieru toaletowego. Kiedy rozprzestrzenia się informacja, że przyjdzie „jakiś” towar, kolejki ustawiają się już od świtu. Brzmi znajomo? Ciężko kupić bilet autobusowy na dalekobieżne podróże (można go nabyć jedynie w dzień odjazdu co powoduje gigantyczne kolejki ustawiające się od świtu bez gwarancji, że się odjedzie, gdyż „koniki” z dojściami u przewoźników dostają pulę biletów i sprzedają pokątnie za podwójną cenę). Za to wewnętrzne linie lotnicze działają świetnie (chociaż czasem trzeba się nabiegać, składać depozyty w banku, żeby nabyć upragniony bilet). O międzynarodowych lotach póki co można jednak zapomnieć, większość jest zablokowanych.

Moi rozmówcy chcą zmian i czekają na nie z niecierpliwością. Jednak tegoroczne lutowe protesty nic nie dały. Poskutkowały aresztowaniami studentów i wypłoszyły garstkę turystów, którzy rozważali odwiedzenie kraju. Opozycja nie ma pomysłu na zmiany, głosi jedynie hasło obalenia rządu. Dlatego ludzie mimo chodem mówią, że chcą wyjechać i chwalą się, że ich dzieci mieszkają na szczęście w Stanach czy Kanadzie.

CARACAS – W PASZCZY LWA?

Caracas jest postrzegane jako jedno z najniebezpieczniejszych miast świata. Zagraniczni turyści omijają miasto szerokim łukiem (zresztą jak i cały kraj). Przez cały okres pobytu miałam wrażenie, że jestem tu jedyną cudzoziemką. Miasto okazało się przyjazne: mnóstwo ludzi na ulicach o każdej porze dnia i nocy, pomocni mieszkańcy (panikujący, kiedy mówiłam, że chodziłam z aparatem i robiłam zdjęcia w centrum) i wspaniałe restauracje oferujące kuchnię z całego świata. Jednak od teraz miasto będzie mi się kojarzyć przede wszystkim ze świetnymi klubami salsy! Mój ulubiony (podobno najstarszy i najlepszy w mieście) to “Maní”. W Buenos Aires rządzi tango, tutaj zdecydowanie królową salonów jest salsa. Stoliki i parkiety wypełniają się dopiero ok. 23 w nocy (wcześniej mało kto przychodzi do klubów) i zaczyna się prawdziwe szaleństwo. Muzyka grana jest przeważnie na żywo, atmosfera jest gorąca, a wrodzona naturalność ruchów tancerzy i radość jaką czerpią z tańca są do pozazdroszczenia. Tutaj przychodzi się do klubów, żeby tańczyć, a nie podpierać ściany sącząc drinka za drinkiem. Tańczą wszyscy i jeśli nie ma się partnera, nie jest to żadnym problemem!

Caracas, Wenezuela
Caracas, Wenezuela
Caracas, Wenezuela
Caracas, Wenezuela
Merida, Andy, Wenezuela
Merida, Andy, Wenezuela
Merida, Andy, Wenezuela
Merida, Andy, Wenezuela
Merida, Andy, Wenezuela
Merida, Andy, Wenezuela
Merida, Andy, Wenezuela
Merida, Andy, Wenezuela
Merida, Andy, Wenezuela
Merida, Andy, Wenezuela
Salto Angel, Wenezuela
Salto Angel, Wenezuela
Salto Angel, Wenezuela
Salto Angel, Wenezuela
Góry stołowe, Canaima, w drodze do Salto Angel, Wenezuela
Góry stołowe, Canaima, w drodze do Salto Angel, Wenezuela
Góry stołowe, Canaima, Wenezuela
Góry stołowe, Canaima, Wenezuela
Góry stołowe, Canaima, w drodze do Salto Angel, Wenezuela
Góry stołowe, Canaima, w drodze do Salto Angel, Wenezuela
Góry stołowe, Canaima, w drodze do Salto Angel, Wenezuela
Góry stołowe, Canaima, w drodze do Salto Angel, Wenezuela
Góry stołowe, Canaima, w drodze do Salto Angel, Wenezuela
Góry stołowe, Canaima, w drodze do Salto Angel, Wenezuela
OLYMPUS DIGITAL CAMERA
Salto Angel najwyższy wodospad świata, ok. 979m, Wenezuela
Canaima, Wenezuela
Canaima, Wenezuela
Wenezuela
Wenezuela
Wenezuela
Wenezuela
Wenezuela
Wenezuela
Wenezuela
Wenezuela
Ciudad Bolivar, Wenezuela
Ciudad Bolivar, Wenezuela
Ciudad Bolivar, Wenezuela
Ciudad Bolivar, Wenezuela

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *