Pierwsze spostrzeżenie po dotarciu w północe argentyńskie Andy oraz do Boliwii? Każda spotkana na ulicy osoba ma z jednej strony spuchnięty policzek. Dosyć szybko zorientowałam się, że nie chodzi o poważny problem z uzębieniem (chociaż ten też niewątpliwie w tych rejonach istnieje) a o krasnodrzew pospolity, popularnie zwany koką. Jej liście żują wszyscy i wszędzie.
Gorzkawy zapach liści krzewu kokainowego roznosi się w autobusach, na targach, ulicach czy w domach. Diego, z którym przez kilka godzin przechodziłam drogowe blokady podczas strajku górników w Boliwii, tłumaczy mi, że żucie koki jest czymś więcej niż zwykłym nawykiem. Juan, górnik z kopalni w Potosí, mówi zdecydowanie, że nie jest to też używka. „Koka jest święta” – to stwierdzenie pojawia się najczęściej wśród moich rozmówców.
W istocie, koka jest rośliną, której znaczenie dla andyjskiej kultury jest nie do przecenienia. Roślina była już obecna w Imperium Tiwanaku i później w wielkim imperium Inków. Uważana za „zielone złoto” była i do dziś jest nie tylko rośliną leczniczą, ale także towarem na wymianę, walutą i pełni ważną rolę w ceremoniach religijnych. Rytuały z użyciem koki chronią przed złą energią. W miejscowej tradycji wciąż funkcjonuje przekonanie, że dzięki niej można przewidzieć przyszłość czy odwrócić pecha. Składa się ją w ofierze, aby obłaskawić Matkę Ziemię – Pachamamę.
Niemalże każdy mieszkaniec Andów nosi ze sobą mały, zielony woreczek z „zielonym złotem”. Co chwilę do niego sięga, wyciąga liść i wkłada do ust. Jednak żucie koki to sztuka – trzeba wiedzieć, jak to robić. Sebastiano z Iruya, małej górskiej wioski w argentyńskich Andach, daje mi wskazówki i robi szybką demonstrację. Liść koki należy palcami złożyć na pół, urwać ogonek i jednym ruchem złożyć go na jeszcze mniejszy kawałek. Potem od razu włożyć do ust, kładąc pomiędzy policzek a szczękę. Następnie z małej buteleczki wysypuje się na palec wodorowęglan sodu i kładzie go na język. Połączenie trzech substancji: liści koki, wodorowęglanu sodu oraz śliny daje najbardziej oczekiwany efekt. Sebastiano podkreśla: „Nigdy nie wkładaj całych liści do ust i nigdy nie kładź ich bezpośrednio na język!”.
Mieszkańcy Andów żują kokę wkładając do ust kolejne liście, aż do powstania wielkiej kuli, która przypomina piłeczkę do tenisa. Amatorzy koki w większości nie mają zębów (lub mają srebrne albo złote), bo zawarty w nich kwas niszczy szkliwo a w efekcie – całe uzębienie.
Żucie koki łagodzi ból, zmęczenie i działa stymulująco. Koka zmniejsza uczucie głodu i pragnienia. W okresie kolonialnym, Hiszpanie dawali ją niewolnikom pracującym w kopalniach, zwiększając w ten sposób wydajność i redukując koszty żywności. Juan – górnik z kopalni srebra w Potosí mówi, że po dziś dzień górnicy do pracy w kopalni zabierają jedynie kokę. Prawdopodobnie pomaga ona również w zmniejszyć dolegliwości u osób przebywających na dużych wysokościach w górach.
Nie trzeba jednak żuć koki, aby poczuć jej efekt… ja zadowalam się ziołową herbatką. Wystarczy ugotować wodę i wrzucić do kubka garść liści koki. I popołudniowa herbatka gotowa. Nic prostszego! A efekt? Koka rzeczywiście daje kopa pod warunkiem, że spożywa się ją w ogromnych ilościach!